„Last minute”, by otrzymać i podzielić się darem życia wiecznego

homilia – XXVIII Niedziela Zwykła (rok B), 10 października 2021
Mdr 7, 7-11; Ps 90, 12-13. 14-15. 16-17; Hbr 4, 12-13; Mt 5, 3; Mk 10, 17-30

 

Słowo Boże, o czym przypomina nam autor listu do Hebrajczyków, czyta nas. „Nie ma stworzenia, które by dla Niego było niewidzialne”. Wszystko w nas „odkryte jest i odsłonięte” przed oczami Boga.

W pierwszym czytaniu słyszymy wyznanie Salomona: „Modliłem się i dano mi zrozumienie, przyzywałem, i przyszedł mi z pomocą duch Mądrości”. Otrzymał on „zrozumienie” (gr. „synesis”), a przyszedł mu z pomocą „duch mądrości” (gr. „pneuma sofias”). Otrzymał taką mądrość widzenia spraw, które to widzenie pozwala mu te sprawy rozumieć; otrzymał wgląd w rzeczywistość i dzięki temu wglądowi widzi coś, co przed naszymi oczami bywa ukryte; otrzymał zdolność zobaczenia tego, co istotne. Wyznaje, że „ukochał mądrość”. Zestawiając z nią bogactwa, uznał je na nic. By to wyrazić używa obrazów: złoto wobec tej mądrości jest jak garść piasku, a srebro jak błoto. Mądrość stała się dla niego ważniejsza niż zdrowie (tu możemy pomyśleć, ile razy słyszymy albo mówimy, że „najważniejsze jest zdrowie”) i piękność. To wyznanie Salomona przypomina mi wydarzenie opowiedziane w pierwszej Księdze Królewskiej, kiedy Bóg zwraca się do niego: „Proś o to, co mam ci dać”, a Salomon prosi o serce słuchające, o serce zdolne do rozróżniania dobra i zła. I otrzymuje nie tylko serce mądre i rozsądne, o co prosił, ale „w pakiecie” otrzymuje również bogactwo i sławę (1 Krl 3).

Wyznanie Salomona wprowadza nas w lekturę fragmentu Ewangelii o jakimś człowieku, który przybiegł do Jezusa, bo pragnie życia wiecznego. Trudno mi dziś przejść obojętnie obok tego pragnienia, bo narodziny w Kościele zgromadzeń zakonnych salwatorianów i salwatorianek, i szeroko rozumianej Rodziny Salwatoriańskiej, obejmującej także świeckich salwatorianów, są owocem słów Jezusa: „To jest życie wieczne, aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga i Tego, którego posłałeś Jezusa Chrystusa” (J 17, 3). Te słowa kiedyś w górach Libanu poruszyły ks. Jana Chrzciciela Jordana, dziś błogosławionego, do założenia instytutu, którego członkowie głosząc jedynego Zbawiciela świata odpowiadaliby na to pragnienie wielu. W moją pamięć mocno wbiły się słowa, które papież Benedykt XVI wypowiedział w Wielki Czwartek 2010 roku: „Kiedy Jezus mówi o życiu wiecznym, ma na myśli życie autentyczne, prawdziwe, warte przeżycia, nie zaś jedynie życie, które następuje po śmierci. Ma na myśli życie autentyczne - życie pełne, i dlatego niepodlegające śmierci, które może, a wręcz - powinno zacząć się już na tym świecie”. Tak więc, życie wieczne to życie w pełni. Życie wieczne to taka pełnia życia, której możemy, a nawet powinniśmy doświadczać już tutaj, na ziemi; taka pełnia życia, której nawet śmierć nie może odebrać. Nawet gdybyśmy poszli za, jak się wydaje się, dość rozpowszechnioną intuicją, że życiem wiecznym jest to rozpoczynające się po śmierci, to ten dzisiejszy fragment Ewangelii staje się lustrem, w którym możemy się przeglądnąć i zapytać, czy nasze pragnienia wychodzą poza granicę śmierci czy też ograniczają się jedynie do spraw życia doczesnego.

Ewangeliczne opowiadanie o spotkaniu Jezusa z jakimś bogatym człowiekiem bywa albo bywało dość często odczytywane w kontekście powołania, zwłaszcza do życia zakonnego. Niekiedy można też usłyszeć, że dziś bardziej na czasie i bardziej adekwatne dla oddania rzeczywistości wielu jest nie to spotkanie z człowiekiem zachowującym przykazania Dekalogu, ale inne, spotkanie Jezusa z Samarytanką, mocno „poturbowaną” życiowo; to drugie wydaje się bliższe wielu ludziom niż to, które dziś usłyszeliśmy w czasie liturgii. A jednak warto pobyć z tym wydarzeniem. Za chwilę w spotkaniu z Jezusem okaże się, że ten człowiek („jakiś”) jest mocno bardzo przywiązany do dóbr ziemskich; jest tak przywiązany do wielu bogactw, które posiadał, że nie potrafi ich zostawić. Ale… zapaliło się w nim, zapłonęło w nim pragnienie życia wiecznego. To pragnienie osiągnięcia życia wiecznego w nim, przywiązanym do wielu bogactw, w tym momencie jest silne. Być może przypomina ono mały płomyk, któremu grozi, że zostanie zgaszony podmuchem, wywoływanym przez nas, kiedy nerwowo biegamy za tym, by troszczyć się o bogactwa, … by „jakoś żyć”! Czasem przypominamy kogoś, próbuje zapomnieć o życiu wiecznym, próbuje nie wspominać o Bogu i wieczności, i doświadcza, że trawi jego serce jakby ogień. Podejmujemy wysiłki, by go stłumić, ale nie potrafimy (por. Jr 20, 9). Gdy zwolnimy, w chwili odpoczynku, w niedzielę czy modląc się, odkrywamy w sobie ten płomyk…

Kiedy pierwszy raz czytałem dziś tę Ewangelię poruszyło mnie słowo: „przybiegł” (gr. „prosdramōn”, dosł. „podbiegłszy”). Miałem wrażenie, jakbym je widział po raz pierwszy w tej Ewangelii. Nawet sprawdzałem, czy w poprzednim tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia też było: „przybiegł”. Tak, też było. To, poza wzmianką o tłumie, który biegł za Jezusem, jedyna taka sytuacja w Ewangeliach, by ktoś do Jezusa „przybiegł”. Wielu przychodziło. Byli tacy, których przyprowadzano czy nawet przynoszono. A ten „przybiegł”. Warto przypomnieć najbliższy kontekst: on „przybiegł”, kiedy Jezus „wybierał się w drogę”. Może pojawił się w nim niepokój, że za chwilę nie będzie już możliwości spotkania i rozmowy z Jezusem, bo On wybiera się w drogę. Jeszcze jest w tym miejscu, ale za chwilę może Go tu nie być. „Mnie nie zawsze macie” (J 12, 8).

W osobistej medytacji poszedłem za tą intuicją, że jedno słowo Pisma Świętego wyjaśnia inne. To „podbiegł” (gr. „prosdramōn”, dosł. „podbiegłszy”) usłyszymy także w opowiadaniu z Dziejów Apostolskich o posłudze Filipa, który pewnego dnia w samo południe został posłany na pustą drogę z Jerozolimy do Gazy. Okazało się, że tą pustą dotąd drogą wracał z Jerozolimy urzędnik dworski królowej etiopskiej i czytał księgę proroka Izajasza. Duch Święty pobudził Filipa: „Podejdź i przyłącz się…”. I św. Łukasz opowiada: „gdy Filip podbiegł, usłyszał, że tamten czyta proroka Izajasza” (Dz 8, 30). Dworzanin jechał jakimś wozem. Filip, żeby doszło do spotkania, musiał przyspieszyć. Nie wystarczyło podejść żółwim tempem, trzeba było podbiec. To przypomina mi zdanie św. Ambrożego, biskupa Mediolanu, komentującego postawę Maryi spieszącej do swojej krewnej, Elżbiety: „Łasce Ducha Świętego obca jest ociężałość i zwlekanie”. Bł. Franciszek Jordan, w piątym roku kapłaństwa, dwa lata po założeniu zgromadzenia salwatorianów i krótko po przyjęciu imienia zakonnego „Franciszek Maria od Krzyża”, zanotował je w swoim dzienniku duchowym w takiej wersji: „Łaska Ducha Świętego nie zna żadnej zwłoki” („Die Gnade des hl. Geistes kennt keine Zögerung. St. Ambros” - DD I/169). Filip pytał dworzanina etiopskiego: „Czy rozumiesz, co czytasz?”. A ja to pytanie słyszę tak: „Czy z liter, które czytasz, wytrysnęło już dla ciebie życie, które w nich jest zawarte?”. Tu nie chodzi o zrozumienie jedynie intelektualne, ale o coś więcej: „Czy doświadczasz życia, pełni życia, które jest w słowie Bożym?”.

Dziś te dwie historie: o bogatym młodzieńcu, który „przybiegł” do Jezusa, wyruszającego w drogę, oraz o Filipie, który „podbiegł” do dworzanina etiopskiego, przejeżdżającego dotąd pustą drogą; nazwałbym sytuacjami „last minute”. To „ostatnia chwila”. Za chwilę czy to Jezusa czy to etiopskiego dworzanina w danym miejscu nie będzie. Te dwie sytuacje stawiają mi pytania. Czy jak ów bogaty człowiek „przybiegam” do Jezusa, by rozmawiać z Nim o pragnieniu życia, które w sobie zauważyłem, o pragnieniu pełni życia, o pragnieniu życia wiecznego? Czy nie odkładam adoracji i modlitwy, kiedy pojawia się we mnie pragnienie zaczerpnięcia życia w tych spotkaniach z Jezusem? I, gdzie są te puste drogi, na które mam wyjść, aby móc „podbiec” do jakichś współczesnych „urzędników etiopskich królowej etiopskiej”, którzy podejmują pielgrzymkę do Jerozolimy, a potem na drogach codzienności czytają Pismo Święte, bo szukają życia? Proszę Ducha Świętego, któremu obca jest ociężałość i zwlekanie, by pobudził mnie do „przybiegania” do Jezusa” oraz do wychodzenia na drogę, „podbiegania” do ludzi spragnionych życia wiecznego i towarzyszenia im.

PSz