Wesprzeć opadającą głowę na...

homilia – XXIII Niedziela Zwykła (rok C), 4 września 2022
Mdr 9, 13-18; Ps 90, 3-6.12-14.17; Flm 9b-10. 12-17; Łk 14, 25-33

„Wielkie tłumy szły z Jezusem…”. Tak rozpoczyna się fragment Ewangelii na dziś. W użytym tu przez św. Łukasza czasowniku (gr. „symporeúomai” – iść z, iść razem) jest zawarta głęboka prawda o życiu chrześcijanina[1]. Ośmielę się powiedzieć, że Łukasz nauczył się tej istotnej prawdy od św. Pawła; był przecież towarzyszem jego podróży misyjnych. Mówimy czasem, że kto z kim przestaje, takim się staje. Łukasz towarzysząc Pawłowi nasiąkał też słownictwem, którego używał Apostoł Narodów. A św. Paweł dla oddania istoty życia chrześcijanina używał, a nawet tworzył nowe czasowniki: czasowniki z greckim przedrostkiem „syn”, czyli „razem”. Życie chrześcijanina to życie „razem z” Jezusem. Można to zauważyć w jego listach, na przykład w drugim liście do Tymoteusza, kiedy mówi, że jeśli razem z Chrystusem umarliśmy, to razem z Nim również żyć będziemy, razem z Nim powstaniemy z martwych, a jeśli trwamy w cierpliwości, razem z Nim też królować będziemy (por. 2 Tm 2, 11-12). Jeśli więc tu na ziemi razem z Jezusem przeżywamy każdy dzień, to i w kiedyś w niebie razem z Nim żyć będziemy. A więc „szły z Jezusem wielkie tłumy…”. To zdanie opisuje kontekst, w którym Jezus głosi słowo. Jezus głosi je, po pierwsze, tym, którzy idą z Nim, którzy idą z Nim w codzienności. I tu nie chodzi o ludzi, którzy siedzieli w synagodze czy w innym miejscu, gdzie Jezus nauczał, i tam pozostali, ale chodzi o tych, którzy idą tam, gdzie i On idzie. A po drugie, towarzyszą Jezusowi tłumy i to wielkie. A On nie wyraża radości czy dumy z faktu, że idących z Nim jest tak wielu, nie rozpływa się w zachwycie, jak my czasem, nad liczbami uczestników takiego czy owego wydarzenia, ale ośmielę się użyć takiego określenia, że On dąży jakby do „przesiania” tych tłumów. Dąży do tego, by zdiagnozować (i leczyć!!!), którzy z Jego naśladowców idą za Nim z całego serca, a którzy czynią to tylko zewnętrznie, ale sercem i życiem są daleko od Niego. Dąży do zdiagnozowania (i leczenia!!!) tych, których dziś nazwalibyśmy „ale-chrześcijanami” czy „ale-katolikami” („jestem chrześcijaninem/katolikiem, ale…).

W punkcie wyjścia rozważania dzisiejszego fragmentu Ewangelii towarzyszył mi obraz, który pozostał we mnie po rozważaniu fragmentu z ubiegłej niedzieli. To obraz związany z notatką bł. Franciszka Jordana: „Duszo moja, jeśli chcesz, żeby wieża doskonałości, którą chcesz zbudować, sięgała do nieba, staraj się, by twoja pokora była głęboka” (DD I/64). Bo im wyższy ma być budynek, który budujemy, tym głębszy musi być jego fundament. A dziś Jezus opowiada przypowieść: „Któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej, gdyby położył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: ‘Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć’”. Położyliśmy fundament dla budowli naszego życia chrześcijańskiego. Tym fundamentem jest Jezus, jest Bóg. Dokonało się to przez chrzest. A teraz pojawia się pytanie, czy również ściany tej budowli budujemy razem z Jezusem, według planu Boga, czy też wykonujemy je według swojego pomysłu, usiłując Bogu mówić: „Jesteś moim fundamentem, owszem, ale… ściany budynku wykonam po swojemu”. Tymczasem, Bóg jest fundamentem i zasadą nie tylko u początku, ale również na każdym etapie budowy.

Do wielkich tłumów, które Mu towarzyszą, Jezus mówi słowa, które być może wolelibyśmy potraktować nieco „z przymrużeniem oka”, jakby mówiąc Mu: „Jestem Twoim uczniem, ale… bez przesady…”. No właśnie, pojawiło się „ale”. Posłuchajmy raz jeszcze mocny słów Jezusa, z początku i końca Jego mowy: „Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. (…) Tak więc nikt z was, jeśli nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem”. To, o co Jezusowi chodzi, oddałbym w stwierdzeniu, że nikt i nic nie jest dla Boga konkurencją. Żadna osoba i żadna relacja, nawet najbliższa; i żadna rzecz nie może być dla Boga konkurencją. Bóg jest jeden i jedyny! Uświadomiła mi to na pozór banalna sytuacja z początku kapłaństwa. Uczestniczyłem w międzynarodowym spotkaniu formacyjnym dla salwatorianów. I ktoś tam zaproponował, byśmy w czasie liturgii we wszystkich językach, w których możemy to uczynić, wypowiedzieli zdanie Ewangelii, które stanęło u początku naszego zgromadzenia. Ja miałem to zrobić po polsku. Byłem tak pewny, że znam to zdanie, że nie wziąłem tekstu Ewangelii. I… nie wypowiedziałem jednego słowa, a może dzięki temu do dziś je pamiętam. Słuchając innych zorientowałem się, że pominąłem słowo: „jedyny”: „A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa” (J 17, 3). Bóg, w którego wierzę, jest jedynym Bogiem! Wielu chrześcijan, może zwłaszcza w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, żyjąc wśród wyznawców wielobóstwa, umierało za tę prawdę, że Bóg jest jedyny! Bo Bóg, w którego wierzę, nie jest jednym z panteonu bogów ani nawet pierwszym spośród wielu bogów. Jest jeden jedyny! Wiara w jedynego Boga jest niepołączalna z wyznawaniem innych bogów. Tamta sytuacja sprzed lat pomaga mi zrozumieć słowa, które Jezus mówi do wielkich tłumów; do tłumów, które być może są kuszone do „ubóstwienia” osób bliskich, do „ubóstwienia” jakichś rzeczy albo do jakiegoś synkretyzmu. Ani rodzice, ani dzieci, ani rodzeństwo… nikt nie jest konkurencją dla Boga. Na poziomie, na którym jest Bóg, nie ma nikogo. Gdyby ktoś był na poziomie, na którym jest Bóg, to mielibyśmy do czynienia z wielobóstwem. Żadna osoba ani żadna rzecz nie jest dla Boga konkurencją. A głęboka relacja z jedynym Bogiem, zażyłość z jedynym Bogiem, czyli przeżywanie codzienności razem z Nim, kształtuje nasze po Bożemu przeżywane relacje z osobami, najbliższymi i dalszymi, i z rzeczami.

Jezus mówi twarde słowa, bo chce zdiagnozować i leczyć przeciętnych. Bo wielka liczba przeciętnych chrześcijan nie ewangelizuje świata. Świat jest ewangelizowany przez zewangelizowane osoby, które żyją Ewangelią, czyli przez świętych. Mając czterdzieści trzy lata, w trzynastym roku kapłaństwa, bł. Franciszek Jordan zapisał w swoim dzienniku zdanie św. Jana Chryzostoma: „Jeden, który ma ogień gorliwości dla wiary, może sprowadzić cały naród na prawą drogę” („Sufficit unus homo fidei zelo succensus, totum corrigere populum (S. Chrys. Hom. L. ad pop.) 14.8.1891” – DD I/200). To zdanie wiele razy powtarzał swoim synom duchowym, a być może najbardziej charakterystyczną z parafraz była: „Jeden z was, całkowicie wypełniony Duchem Bożym, wystarczy do nawrócenia całego narodu” (przemówienie z 8 grudnia 1894 roku). Tłum przeciętnych chrześcijan, takich „ale-chrześcijan”, jest jak rozcieńczone mnóstwem wody wino Ewangelii, które nikomu do głowy nie uderzy. A chrześcijanin radykalny jest jak czyste i mocne wino, które porusza…[2]

I na koniec… Zamiast podawać rybę, warto czasem sprezentować wędkę, by ktoś sam sobie rybę złowił… Dziś został beatyfikowany Jan Paweł I, papież. Sięgnąłem do jednego z przemówień, które wygłosił w krótkim, bo trwającym trzydzieści trzy dni pontyfikacie. Do duchowieństwa diecezji rzymskiej mówił o dyscyplinie „drobnej” i „wielkiej”, którą powinni zachować zarówno kapłani, jak i wszyscy wierni. Ta „drobna” dyscyplina ogranicza się do czysto zewnętrznego i formalnego przestrzegania norm prawnych, natomiast dyscyplina „wielka”, jak tłumaczył, ma miejsce wtedy, gdy zewnętrzne przestrzeganie norm jest owocem głębokich przekonań oraz przejawem życia przeżywanego w zażyłości z Bogiem. Ta „wielka” dyscyplina, zawrócił uwagę, wymaga odpowiedniego klimatu, a najpierw skupienia. I odwołał się do takiego obrazu. „Poruszyło mnie, pewnego razu, gdy zobaczyłem na dworcu w Mediolanie tragarza, który wspierając głowę na worku z węglem opartym o filar, spał błogim snem… Pociągi odjeżdżały gwiżdżąc i przyjeżdżały piszcząc kołami; głośniki rozbrzmiewały ciągłymi komunikatami; ludzie przychodzili i odchodzili wśród szumu i hałasu, a on - wciąż śpiący - zdawał się mówić: ‘Róbcie, co chcecie, ale ja potrzebuję odpoczynku’”. I Jan Paweł I, dziś beatyfikowany, dodał: „Coś podobnego powinniśmy zrobić my, księża: wokół nas jest ciągły ruch i rozmowy ludzi, medialny szum gazet, radia i telewizji. Z miarą i dyscypliną kapłańską musimy powiedzieć: ‘Poza pewnymi granicami, dla mnie, który jestem kapłanem Pana, nie istniejecie; ze względu na moją duszę muszę podjąć milczenie [skupienie]; odrywam się od was, aby zjednoczyć się z moim Bogiem’”.[3]

Skorzystajmy z tej zachęty bł. Jana Pawła I. Potrzebujemy wesprzeć opadającą głowę nie na worku z węglem, ale na kartach Ewangelii i w skupieniu pozwolić, by słowo Jezusa, słowo Ewangelii, zdiagnozowało nasze „ale” kuszące do przeciętności i leczyło nas, byśmy w codzienności byli zakorzenieni w i mocni Ewangelią.

 PSz

[1] Zob. także: „Wkrótce potem udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a SZLI Z NIM Jego uczniowie i tłum wielki” (Łk 7, 11); „Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i SZEDŁ Z NIMI” (Łk 24, 15).

[2] Bł. Franciszek Jordan z dużym prawdopodobieństwem zaczerpnął to zdanie św. Jana Chryzostoma z rozważań dla kapłanów, ale Złotousty kaznodzieja, Jan Chryzostom, wówczas jeszcze biskup Antiochii, a potem patriarcha Konstantynopola, wypowiedział do zdanie do mieszkańców swojego miasta. Prosił ich, by nie przechodzili obojętnie obok ludzi bluźniących na ulicach miasta. Odwołał się do przykładu św. Jana Chrzciciela, który upominał Heroda: „Nie wolno ci mieć żony brata twego…”. Św. Jan Chryzostom mówił: „A ja cię zaprowadziłem nie do tyrana ani nie do sędziego, nie nieprawnego małżeństwa ani w obronie skrzywdzonych współniewolników, ale chcę, abyś nauczył rozumu równego ci człowieka, który dopuścił się szaleństwa przeciw Panu. (…) . Ale nie mów mi tego obojętnego słowa: ‘Co mnie to obchodzi? Nie mam z nim nic wspólnego’. (…). Nie mówmy więc, że nie mamy z nimi ni wspólnego. Jest to bowiem głos szatański, diabelska nieludzkość. Ja zaś z całą stanowczością przyrzekam i wszystkim wam zaręczam, że jeżeli wy wszyscy tu obecni zechcecie dbać o zbawienie mieszkańców tego miasta, wkrótce nam całe się poprawi. Chociaż bowiem najmniejsza część obywateli jest tutaj obecna, to jest ona najmniejsza tylko co do liczby, ale najważniejsza co do pobożności. Rozdzielmy więc między siebie sprawę zbawienia naszych braci! Do poprawienia całego ludu wystarczy jeden człowiek rozżarzony gorliwością. Gdy zaś tu jest nie jeden, ani dwóch lub trzech, lecz taki tłum, który może zatroszczyć się o niedbałych, to nie dla żadnej innej przyczyny, lecz z powodu naszej gnuśności, a nie słabości, wielu upada i ginie. (…) PRZYSTĄP DO NIEGO, PODŹWIGNIJ GO słowem i czynem, ŁAGODNOŚCIĄ I GWAŁTOWNOŚCIĄ. NIECH LEKARSTWO BĘDZIE RÓŻNORODNE. Cyt. za: Św. Jan Złotousty, Dwadzieścia homilij i mów, tłum. Tadeusz Sinko, Kraków 1947, s. 69-70.

[3] Discorso di Giovanni Paolo I al clero romano, 7 settembre 1978
- https://www.vatican.va/content/john-paul-i/it/speeches/documents/hf_jp-i_spe_07091978_roman-clergy.html